22.04.2015

Z DZIECKIEM W BIRMIE - INFORMACJE PRAKTYCZNE

Opisując nasze podróże staram się skupiać na atrakcjach, na tym co nas zachwyciło, oczarowało. W tym względzie nie różnimy się od tysięcy (milionów?) osób, które wykazują ponadprzeciętną ciekawość świata. Fakt posiadania małego dziecka zmienia trochę nasze postrzeganie otoczenia, jednak nie na tyle, aby w trakcie samych podróży specjalnie analizować praktyczne aspekty odwiedzania przeróżnych miejsc z Najmłodszym.
Analizy, refleksje podsumowania pojawiają się zazwyczaj po kilku, kilkunastu tygodniach, kiedy opadną już emocje (i czasem również gdy przestaniemy patrzeć na dany kraj przez różowe okulary;)).
Dalekie, egzotyczne podróże z Jasiem odbywamy co pół roku. To nasza trzecia podróż, która pozwala nam dostrzec, jak bardzo Najmłodszy zmienił się przez ten czas: zmieniły się jego potrzeby, przyzwyczajenia, rytuały, jest też zdecydowanie bardziej absorbujący. Osiągnięciem ostatnich miesięcy jest opanowana do perfekcji umiejętność chodzenia, biegania, podskakiwania i wdrapywania się na przeróżne elementy "wystroju" świata. 

Zatem jak zapamiętaliśmy Birmę pod kątem potrzeb półtorarocznego podróżnika?
Najmłodszy je już właściwie wszystko, więc postanowiliśmy karmić go głównie miejscowym jedzeniem. Z Polski wzięliśmy dla niego kaszki na śniadania i ewentualnie kolacje, owocowe batoniki Babydream (jako rezerwowe przekąski) i kilka słoików gotowych obiadów - na wypadek gdybyśmy w porze obiadowej nie byli w stanie zatrzymać się w żadnej restauracji. W ramach przygotowań do wyjazdu zaszczepiliśmy też Jasia dodatkowo przeciwko WZW A.
Przez pierwszych kilka dni Najmłodszy niechętnie próbował birmańskich specjałów - jadł głównie sam ryż, trochę gotowanych warzyw, uzupełniając to gotowymi zupami w słoikach przywiezionymi z Polski. Od początku entuzjastycznie reagował natomiast na owoce: banany, pomarańcze, arbuzy, jabłka i mandarynki pochłaniał na kilogramy. Gdzieś po tygodniu łaskawym okiem spojrzał wreszcie na ryby i kurczaka w formie satayów, szczególnie upodobał sobie barakudę z grilla. W ramach przekąsek serwowaliśmy mu też miejscowe pieczywo (głównie maślane bułeczki). Do picia podawaliśmy mu wyłącznie wodę butelkowaną. Nie była to może najbardziej zbilansowana dieta świata, ale produkty były świeże, smaczne, dobrej jakości i co najważniejsze, Jasiu nie doświadczył żadnych problemów żołądkowych.
birmańska uczta
śniadanie mistrzów w Bagan
Wbrew naszym przedwyjazdowym obawom, choć birmańskie ulice nie są specjalnie przyjazne dla rodziców z wózkami (miejscowi w ogóle nie używają wózków dziecięcych), to YOYO używaliśmy bez większych przeszkód. Tula przydała się natomiast bardzo w Bagan, Hsipaw i podczas nadmorskich spacerów w Ngapali.

biega, skacze, tańczy w Bagan
nowe znajomości w Hsipaw
Jeśli chodzi o produkty dziecięce, to każdy większy sklep w mieście oferował pełną gamę produktów: pieluchy, chusteczki, kosmetyki, a nawet smoczki, co jest o tyle ciekawe, że nie spotkaliśmy dotąd w Azji ani jednego "zasmoczkowanego" dziecka. Ceny podobne jak w Polsce, więc można spokojnie oszczędzić sobie wożenia ekwipunku przez pół świata. Na miejscu zaopatrzyliśmy się też w ubrania dla Jasia na czas podróży.
Od znajomych nasłuchaliśmy się strasznych rzeczy na temat pogody w Birmie na przełomie stycznia i lutego. Nie wiem, czy mieliśmy szczęście, czy też tamte historie były nieco przesadzone, ale pod kątem warunków pogodowych były to jedne z naszych najlepszych wakacji. Niebo było cudownie niebieskie, temperatury letnie, ale poza dość gorącym Yangonem, w pozostałych miejscach było max. 30°C - idealna wakacyjna aura. Dodatkowo, inaczej niż w zeszłym roku w Tajlandii, wieczory i poranki były dość chłodne. W konsekwencji w hotelach czy podczas podróży samochodem nie musieliśmy nawet używać klimatyzacji.
błękitne niebo w Shwedagon Paya
Z elementów istotnych dla rodzin z małymi dziećmi, bardzo dobrze oceniam też stan miejscowych toalet. Większość łazienek, nawet w dobrze wyglądających restauracjach, znajduje się wprawdzie w szopach czy barakach na tyłach budynków, ale za każdym razem, choć skromnie urządzone, miejsca te były bardzo czyste i zadbane. Standardem było mydło, papierowe ręczniki, często ciepła woda. Ani razu nie widzieliśmy w toalecie przewijaka, ale przecież to też wciąż przypadłość większości polskich restauracji.
"prace warsztatowe" w Bagan
Podsumowując, Birma od strony "prozy życia" podróżnika nie wypada może tak korzystnie jak Japonia, ale jest to niewielka cena za niezapomniane widoki, miejsca i doświadczenia. Przez ponad dwa tygodnie nie przytrafiło nam się nic co poddawało w wątpliwość bezpieczeństwo czy komfort podróżowania z dzieckiem. Nie doświadczyliśmy żadnych niedogodności, a stopień życzliwości Birmańczyków sprawiał, że i my i Mały Podróżnik czuliśmy się doskonale:)

3 komentarze:

  1. A jak z profilaktyką anrymalaryczną? Jedziemy do Mjanma z 14msc córką przełom września/października :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie! Też podbijam pytanie, bo myślimy, żeby się wybrać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. My zawsze na bieżąco śledzimy strony who i amerykańskiej agencji zdrowia, tam są aktualizowane dane o malarii, w czasie naszego pobytu rejony te buły wolne od malarii

    OdpowiedzUsuń