15.05.2014

WEEKEND MAJOWY W KOPENHADZE

W tym roku wszystko stanęło na głowie: w lutym szukaliśmy cienia, w kwietniu leżeliśmy na plaży, a w weekend majowy żałowaliśmy, że nie mamy zimowych kurtek.
Jednak nawet nienajlepsza pogoda nie mogła mi popsuć radości - wreszcie, po latach szukania sensownych (czytaj: niedrogich i niewymagających przesiadek i przestojów) połączeń i dogodnych terminów, odbyliśmy gościnne występy w Kopenhadze.


Bilety kupiliśmy już w listopadzie, cena była bardzo atrakcyjna - za bilety Norwegian na trasie Kraków - Kopenhaga zapłaciliśmy za naszą trójkę niecałe 800 zł. Być może jeszcze taniej można się dostać tanimi liniami przez Malmö, ale ta opcja wymagałaby dodatkowych godzin na lotnisku, przesiadki na autobus i jeszcze podroż trzeba by zacząć w Katowicach lub w Warszawie. Tym razem postawiliśmy więc na wygodę podróżowania.

na lotnisku


zachód słońca nad miastem - płasko aż po horyzont
Poszukiwanie hotelu zaczęliśmy też dużo wcześniej - jeszcze przed podróżą do Tajlandii i popełniliśmy ten sam błąd - zbyt wysoki standard hotelu, co jednak inaczej niż w przypadku Azji, tym razem przełożyło się na absurdalnie wysoką cenę noclegu w porównaniu do jakości. Zdecydowaliśmy się na hotel sieci Radisson Blu - Falconer, zlokalizowany w pobliżu stacji metra Frederiksberg Station. Sam hotel nie zachwycał - budynek powstał zapewne w latach 80', po czy został gruntownie przebudowany,co w praktyce przełożyło się na efektowne lobby prowadzące do mikroskopijnej wielkości pokojów. W naszym pokoju umieszczono dodatkowo łóżeczko niemowlęce,co sprawiło, że nie dało się w nim zrobić kroku. No cóż, przynajmniej nie trzeba nas było specjalnie zachęcać do aktywnego, całodziennego zwiedzania.

Dzielnica Frederiksberg okazała się być za to bardzo przyjemną okolicą - parki i ogrody z kwitnącymi drzewami, mnóstwo małych kafejek i restauracji serwujących specjały z całego świata i dogodne położenie względem turystycznych atrakcji pozwoliło osłodzić początkowe rozczarowania.
Jeszcze pierwszego wieczoru zjedliśmy przepyszną włoską kolację w pobliskiej restauracyjce, a kolejny dzień rozpoczęliśmy w lokalnej piekarni połączonej z kawiarnią, jakich w Kopenhadze jest prawdziwe zatrzęsienie. Zresztą cały nasz pobyt stał pod znakiem spacerów szlakiem kawiarni, bo temperatury były raczej zimowe (około 5 stopni), więc z przyjemnością zatrzymywaliśmy się w kolejnych miejscach i obserwowaliśmy życie Duńczyków. A patrzyło się całkiem przyjemnie: uśmiechnięci, zdający się nigdzie nie spieszyć, ludzie na rowerach, dużo dzieci - wszystkie obowiązkowo w dużych, czarnych wózkach Emmaljunga w tle szerokie ulice właściwie pozbawione samochodów i dużo terenów zielonych - parków, skwerów, ogrodów.


wiosna w Frederiksberg
Wprawdzie przed wyjazdem jak zwykle przewertowaliśmy przewodniki, ale szybko okazało się, że Kopenhaga nie jest typowym miastem do "zaliczania" atrakcji, a przyciąga raczej przyjazną atmosferą i "skandynawskością", która dla mnie kryje się w kolorze powietrza, oszczędnej architekturze i specyficznej estetyce widocznej w strojach przechodniów, wystroju wnętrz i asortymencie sklepów czy butików. W takim miejscu zabytki stają się jedynie tłem w przyjemnym spędzaniu czasu.

Na pozytywny odbiór Kopenhagi wpłynęły też niewątpliwie przyjemne doświadczenia kulinarne: odwiedziliśmy turecką, tajską i włoską restaurację, w każdym z tych miejsc zarówno jedzenie, jak i obsługa były bez zarzutu. Ceny posiłków, choć wciąż dość wysokie, nie odstają od średniej europejskiej, co zapewne wynika z ilości miejsc - właściwie na każdej ulicy można przeżyć kulinarną podróż dookoła świata.





Nyhavn

niepozorna kopenhaska syrenka

Turyści z dziećmi, choć może nie tak małymi jak nasz Najmłodszy, nie mogą oczywiście ominąć owianego międzynarodową sławą Tivoli, czyli ogrodu, wesołego miasteczka, miejsca przedstawień i koncertów plenerowych oraz zagłębia restauracji w jednym. Do Tivoli trafiliśmy w sobotnie popołudnie i mieliśmy wrażenie, że wszyscy Duńczycy spędzają tam weekend. I tu podobnie jak w pozostałych częściach miasta - urzekają nie tyle, dość już przestarzałe i momentami trącące kiczem atrakcje, co rozrywkowa atmosfera.

orientalne Tivoli

część "azjatycka"

plenerowe występy orkiestr dziecięcych
Podsumowując, spędziliśmy w Kopenhadze relaksujący długi weekend, choć tym razem mniej było wrażeń typowo turystycznych, a więcej "bywania". Zapewne przyjdzie nam się kiedyś jeszcze odwiedzić stolicę Danii - sądząc po zachwycie Najmłodszego nad najpopularniejszym produktem tego kraju, Kopenhagę odwiedzimy za jakiś czas przy okazji wyprawy do Legolandu.

#1 lego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz