13.02.2014

WAKACJE W TAJLANDII: KOH LANTA


Nawet na najfajniejszych wakacjach z plecakiem przychodzi taki moment, kiedy masz ochotę położyć się pod drzewem i odpocząć - od pakowania i rozpakowania, od logistyki każdego dnia, od jedzenia każdego posiłku w innym miejscu, od wszystkich tych w gruncie rzeczy przyjemnych rzeczy, które każą Ci wyruszyć w podróż, ale dość szybko męczą.
Poleżeć trzeba też po to, aby docenić wartość podróżowania, eksplorowania, poznawania, aby utrwalić w głowie wszystkie piękne wspomnienia i mieć ochotę na nowe przygody.
Podróżując z dzieckiem trzeba tym bardziej, raz na jakiś czas, "osiąść" na kilka dni i ograniczyć nieco paletę doznań. Zapewne już niedługo Jaś sam da nam znać w trakcie podróży, że potrzebuje odpoczynku, a intensywne dni będziemy przeplatać tymi spokojnymi, nad brzegiem morza czy basenem, póki co uznaliśmy, że każde wakacje we troje spróbujemy zakończyć leniwym wypoczynkiem.
Pierwsze wspólne azjatyckie wakacje kończymy więc relaksując się na Koh Lanta i leniwie rozglądając się po bliższej i dalszej okolicy. Przed bardziej rozrywkowymi turystami uciekliśmy na samo południe wyspy, dalej rozciąga się już tylko park narodowy, w którym królują nienażarte małpy.
Moim zdaniem miejsce jest  idealne dla rodzin z małymi dziećmi, choć Michał się trochę nudzi ;) Zresztą rodziny z dziećmi do lat 3 opanowały nasz uroczy Anda Lanta Resort, a tyle matek, nie może się mylić.
Anda Lanta Resort
To mój pierwszy pobyt w azjatyckim "resorcie" i chyba jestem gotowa powtarzać go co najmniej raz w roku. Jedzenie jak w całej Tajlandii super, obsługa bez zarzutu, a nasz pokój, choć bez widoku na morze, prezentuje się okazale. Zresztą tam gdzie znajdę dobry masaż, niebieskie niebo i morze, tam naprawdę trudno mnie rozczarować.

W ramach zwiedzania wyspy pokusiliśmy się o dwie dalsze wyprawy: do Ban Ko Lanta i do głównej siedziby pobliskiego parku narodowego (Ko Lanta Marine National Park). O ile wyprawa do miasta okazała się właściwie stratą czasu, no może poza możliwością obejrzenia mistrzowskiej potyczki Miejscowych w Sepak Takraw ("siatkówkę kopaną"), o tyle park narodowy trzeba koniecznie zobaczyć.

Park obejmuje swym obszarem 15 okolicznych wysp, a na południowym skraju naszej wyspy (Koh Lanta Yai) znajduje się jego centrala z pięknie położona latarnią morską oraz ścieżką przyrodniczą poprowadzoną przez wzgórze porośnięte dżunglą. W części recepcyjnej, poza pracownikami parku, turystów witają hordy oswojonych małp, które choć na pierwszy rzut oka wydaja się słodkie i urocze, to zdecydowanie tracą maniery, gdy wyczują szanse na darmowe jedzenie. Wytrzymaliśmy tam jakieś 5 minut, a potem uciekliśmy na dziką plażę i do dżungli :)
Ścieżka przyrodnicza najpierw pnie się dość stromo nad cyplem wyspy, a potem skręca w głąb lasu. Co kilka metrów zlokalizowano tablice informacyjne, a trasa jest dodatkowo częściowo wyłożona płytami, co ułatwia nieco poruszanie się, ale i tak trzeba się trochę nagimnastykować przechodząc powalone drzewa, czy wąskie strumienie (szczególnie gdy niesie się jeszcze 8 kilogramowe niemowlę w nosidle). Tak czy inaczej, niezależnie od zmęczenia i upału warto przebyć tę trasę.
Dzień można zakończyć obserwując zachód słońca przy latarni morskiej - niezapomniany widok.


zachód słońca w parku narodowym z Mamą...
...i z Tatą

Podczas pobytu na wyspie, jak tysiące turystów przed nami i pewnie tyle samo po nas, postanowiliśmy odwiedzić również osławioną Maya Beach, w ramach jednodniowej wyprawy na Koh Phi Phi. Miejsce jest rzeczywiście piękne, choć tak niemiłosiernie oblężone przez turystów, że w pierwszym odruchu oniemiałam na widok tylu ludzi na jednej plaży, a nie niebiańskiego otoczenia. Wszyscy turyści zwożeni są później do maleńkiej przystani na Koh Phi Phi, skąd rozlewają się do licznych barów, dyskotek i sklepów. Nie jest to zatem miejsce godne polecenia, jeśli szukacie doświadczeń na miarę tych danych Leonardo Di Caprio w "The Beach", choć jestem pewna, że przy odrobinie wysiłku włożonego w poszukiwania można znaleźć jeszcze mnóstwo takich dziewiczych miejsc w tym rejonie.
cudownie wyludniona plaża na Koh Phi Phi
pocztówkowa sceneria Maya Beach
i tłumy na "niebiańskiej plaży"
jak Leonardo
I jeszcze kilka informacji praktycznych:

  • Hotel: Anda Lanta Resort, znaleziony na booking.com, za przestronny pokój z tarasem płaciliśmy ok. 100 USD, standard hotelu wysoki, czysto, miło, smacznie;
  • Jedzenie: niezła restauracja hotelowa i kilka kolejnych zlokalizowanych na plaży w promieniu 500 metrów od hotelu;
  • Na wyspę najlepiej dostać się lecąc na lotnisko w Krabi. Stamtąd większość hoteli oferuje transfer (w naszym przypadku był płatny, ale oszczędził nam sporo zachodu - trzeba dojechać autem, a potem jeszcze zaliczyć 2 przeprawy promowe), podróż z lotniska do hotelu trwała blisko 3 godziny. Hotel zapewnił fotelik samochodowy dla Jasia, czym zaskarbili sobie moją dozgonną sympatię.
  • W każdej mieścinie działa kilka agencji turystycznych oferujących wycieczki m.in. na Koh Phi Phi, z Koh Lanta podróż promem trwa około 1 godzinę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz