22.02.2015

SHWEDAGON PAYA - TO CO NAJPIĘKNIEJSZE W BIRMIE

Podczas ponad 3 lat podróży do Azji odwiedziliśmy niezliczoną liczbę świątyń - celebrujących bogów i bóstwa, starożytnych jak te w Angkorze i "nowoczesnych", jak Wat Rong Khun w Chiang Rai. Wszystkie miały swój specyficzny klimat, ale tylko kilka zapadło nam w pamięć. Wyruszając do Birmy nie nastawialiśmy się jednak na jakieś szczególne doznania w tym zakresie, myśleliśmy, że tyle już widzieliśmy, a tu takie zaskoczenie!
Shwedagon Paya w Yangonie, to pierwsze miejsce na mapach naszych podróży, do którego musieliśmy wrócić, w rezultacie zamiast kurtuazyjnej "inspekcji turystycznej" spędziliśmy tam w sumie cały dzień - od wczesnego ranka, po zachód słońca, odwiedzając wzgórze trzykrotnie, za każdym razem pełni pozytywnych wrażeń, wciąż z poczuciem niedosytu. 
Oczywiście na pierwszy rzut oka urzeka niezwykła architektura - w centralnej części wzgórza stoi wielka złota stupa, otoczona kilkudziesięcioma mniejszymi kapliczkami, z początku, z wrażenia, nie zauważyliśmy nawet, że jej dolna część jest zasłonięta i podlega renowacji - efekt i tak jest niesamowity.




Jednak to co przesądziło o wyjątkowości miejsca i prawiło, że chcieliśmy spędzić tam więcej czasu to spotkani ludzie, to jak się zachowują, jak spędzają czas, co pozwoliło nam już na początku naszej podróży doświadczyć tego, co w Birmie najbardziej wartościowe - ujmującej serdeczności i otwartości Birmańczyków. Kryjąc się przed słońcem w świątyniach kompleksu pielgrzymi odpoczywają, śpią, modlą się, jedzą posiłki, rozmawiają i  obserwują ludzi. Nikt się nigdzie nie spieszy, czas biegnie swoim rytmem, wszyscy uśmiechają się przyjaźnie. 
My też większość czasu spędziliśmy siedząc po prostu na kamiennej rozgrzanej posadzce w świątyni, w otoczeniu innych rodzin, chłonąc atmosferę miejsca. Zjedliśmy owoce i ciastka, którymi poczęstowała Jasia starsza pani i mnisi, poprzedzając to serdecznym przytuleniem.  Zapozowaliśmy do setek zdjęć, niczym prawdziwi celebryci - z mnichami, rodzinami, grupami wycieczek. Przeprowadziliśmy rozmowy na migi o trudach i blaskach rodzicielstwa. Zadbaliśmy o kontakty rówieśnicze Najmłodszego.
Jaś mógł też do woli zamiatać miotłami świątynne posadzki, a także wprowadzono go w tajniki ceremonii religijnych, pokazując jak drewnianym drągiem uderzać efektownie w wielki dzwon. Utrwalił sobie również wizerunek buddy, którego bezbłędnie rozpoznawał w każdej kolejnej świątyni na trasie podróży.
Zostaliśmy obdarzeni liczbą uśmiechów, pozdrowień i serdecznych słów, jaka zapewne nie spotka nas przez cały rok i to wszystko w bajkowej scenerii, pod letnim słońcem i błękitnym niebem.
Jeszcze raz bardzo, bardzo polecamy!







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz