10.01.2015

Z DZIECKIEM W JAPONII - INFORMACJE PRAKTYCZNE

O naszych zachwytach Japonią pisałam już kilkukrotnie, choćby tu i tu, ale nasza relacja nie będzie pełna bez spojrzenia na ostatnią daleką podróż z perspektywy potrzeb małego dziecka. Czy obraz tego kraju przez pryzmat potrzeb roczniaka jest równie pozytywny,jak ten, jaki rysowaliśmy do tej pory?
Odkąd poważnie zaczęliśmy myśleć o Japonii zaczęłam sprawdzać, na ile kraj przyjazny jest małym podróżnikom. Próbowaliśmy ustalić, czy lepiej jechać już teraz, czy też, ze względu na Jasia, powinniśmy odłożyć ten wyjazd w czasie. Każda opcja "wiekowa" ma swoje plusy i minusy. Ostatecznie do wyprawy z rocznym Jasiem przekonały nas: aspekty logistyczne, jak kwestie żywienia, dostępność atrakcji dla dzieci (na tym etapie właściwie niepotrzebnych, a niezbędnych podczas podróży za 3 czy 4 lata) i wreszcie względy finansowe (minimalne opłaty za bilety lotnicze i połączenia kolejowe na miejscu).
Mały Podróżnik w Japonii
Kanazawa
Poniżej wrażenia i sugestie z perspektywy rodziców Najmłodszego:

Wybierając termin wyjazdu (11-27.07) baliśmy się trochę jaką będziemy mieli pogodę. Pora deszczowa kończy się zazwyczaj w połowie lipca, po czy temperatura zaczyna szybko rosnąć (w sierpniu często przekracza już 40°C). Ponieważ nie mogliśmy przełożyć wyjazdu na jesień, postanowiliśmy zaryzykować. Pora deszczowa w regionie Kansai skończyła się w dniu naszego przyjazdu :). Tylko raz podczas całego pobytu złapała nas burza. Poza tym codziennie rano budziło nas piękne słońce i błękitne niebo. Pod sam koniec pobytu,kiedy byliśmy już w Osace, temperatury rzeczywiście zaczęły wahać się od 33 do 36°C. Chroniąc się przed upałami pojechaliśmy na jeden dzień w góry do Koya san, a pozostały czas spędzaliśmy w klimatyzowanych muzeach, galeriach, czy też spacerując klimatyzowanymi pasażami. Z perspektywy czasu oceniamy, że mieliśmy sporo szczęścia i rzeczywiście lepiej wybrać się do Japonii wiosną, zanim zacznie się pora deszczowa (najlepiej, gdy kwitną kwiaty wiśni) lub jesienią, kiedy temperatury są już niższe, a soczysta zieleń ogrodów mieni się tysiącem odcieni złota, brązu i czerwieni.

Po przeszukaniu relacji podróżujących rodzin zdecydowaliśmy się zabrać jedzenie z Polski. W podróż wyruszyło z nami 7 kilogramów prowiantu: kaszki mleczne instant, słoiki z daniami obiadowymi i słoiki z daniami na podwieczorek. Na miejscu kupowaliśmy owoce, serki homogenizowane i jogurty. Sami do końca nie wierzyliśmy, że jest to konieczne, ale na miejscu okazało się, że rzeczywiście sklepy praktycznie nie oferują jedzenia dla niemowląt. Właściwie nie spotykałam w sklepach jedzenia dla niemowląt. Niewielki wybór tego typu produktów oferowały centra handlowe w działach dziecięcych, ale etykiety w większości przypadków albo napisane były po japońsku, albo ich zawartość była bardzo egzotyczna i nijak nie przystawała do diety Jasia. Parę razy kupiliśmy jakieś japońskie chrupki dla niemowląt i były całkiem OK w smaku, natomiast nie oparłabym na nich żywienia Najmłodszego przez 2 tygodnie. Podsumowując, warto było przewieźć te 7 kilogramów przez pół świata.
Gdyby Jaś był starszy i nie dalibyśmy rady karmić go gotowym jedzeniem, to, wbrew powszechnemu przekonaniu, japońska kuchnia jest tak urozmaicona, że bez problemu wybralibyśmy jedzenie dla dziecka - pieczone ryby, wołowinę, kurczaki, czy omlety, gotowane warzywa, makarony i oczywiście ryż i zupa miso. W sklepach dostępna jest też pełna gama "europejskich" produktów, łącznie z jogurtami greckimi. Na dworcach, czy dużych stacjach metra są też piekarnie w stylu francuskim czy niemieckim (z wyrobami bardzo zbliżonymi, do tych serwowanych w Polsce).
testujemy japońską kuchnię
niespodziewany występ w kulinarnym show Yoshihiro Murata
Podczas podróży Jaś zaczynał dopiero swoją przygodę z placami zabaw. Skwery, parki czy ogrody traktowaliśmy często jako bezpieczne miejsca dla Małego Podróżnika do "wybiegania się". Infrastruktura dla najmłodszych jest dość przestarzała - place zabaw przypominały mi polskie odpowiedniki z lat osiemdziesiątych, nienajlepsze wrażenie potęgował fakt, że o której porze dnia byśmy się nie pojawili, miejsca te zawsze świeciły pustkami. 
Dobrym miejscem na zapewnienie Jasiowi rozrywek i nieco odpoczynku od słońca i upału, były też centra handlowe. Na piętrach z produktami dla dzieci znaleźć można było niewielkie place zabaw i w przeciwieństwie do placów na świeżym powietrzu, Najmłodszy miał zapewnione towarzystwo rówieśników.
Zapewnienie rozrywek starszym dzieciom może być trudniejsze - dzieci w Japonii jest mało, na ulicach widuje się głównie małych Japończyków wędrujących i wracających ze szkół czy przedszkoli. Nie spotkaliśmy się z kącikami zabaw dla dzieci w miejscach publicznych (dworce, muzea) czy też w restauracjach.

Ważnym argumentem za decyzją o podróży w tym roku był również fakt, że Jaś poruszał się głównie w wózku lub w nosidle. Ulice miast potrafią być mocno zatłoczone i nie bardzo wyobrażam sobie wędrującego nimi swobodnie 2 czy nawet 3-latka
Fakt starzenia się japońskiego społeczeństwa sprawia, że ulice i miejsca publiczne są doskonale przystosowane do poruszania się z wózkiem - podjazdy, równe chodniki, oznaczone perony, specjalnie oznaczone windy dla rodzin z dziećmi - wszystko to sprawiło, że nawet objuczeni bagażami przemieszczaliśmy się szybko i sprawnie.

To co uderza już po pierwszych godzinach w Japonii to wszechogarniająca (momentami wręcz przytłaczająca) czystość: przez ponad 2 tygodnie nie widzieliśmy na ulicy ani jednego papierka.
Toalety publiczne są utrzymywane w doskonałym porządku, co znacznie ułatwiało nam "logistyczną" stronę podróżowania. Każda większa toaleta (w restauracji, w sklepach, na dworcach) wyposażona była co najmniej w przewijak. Większość posiadała osobny pokój dla matek z dziećmi z przewijakiem, fotelem do karmienia i podgrzewaczem do butelek. Przecierałam oczy ze zdumienia, gdy w pokoju dla rodzin na lotnisku w Osace zobaczyłam specjalne stanowisko z kranem, z którego leciała woda w temperaturze odpowiedniej do przygotowania mleka dla dziecka.
Dodatkowo każda toaleta damska miała zamontowane w rogu specjalne krzesełko, w którym można było bezpiecznie posadzić dziecko. Najbardziej urzekły mnie natomiast zlokalizowane w toaletach stanowiska do poprawiania makijażu (duże lustra, toaletki i wygodne fotele) czy podesty do przebierania się (bez konieczności postawienia stopy na podłodze). Nie wspominając o podgrzewanych i grających deskach klozetowych, których sława dosięgła nas jeszcze przed wyjazdem.

W większości hoteli wynająć można pokój w stylu japońskim (wyłożone tatami z futonami do spania), albo w stylu zachodnim. Podróżując z dzieckiem dużo lepiej sprawdzają się te urządzone w stylu japońskim: po pierwsze są dużo większe, po zwinięciu futonów zapewniają sporo miejsca do zabawy, nie ma też w nich właściwie mebli, czy niebezpiecznych rozwiązań, które wymagałyby pilnowania Jasia na każdym kroku. Cenowo zazwyczaj wychodziły nieznacznie drożej, niż standardowe pokoje hotelowe, ale poziom komfortu był znacząco wyższy, nie mówiąc już o bezcennej szansie poczucia klimatu prawdziwego japońskiego ryokanu.
pokój w ryokanie
Podsumowując, uważam, że przy sporej dozie szczęścia przynoszącego dobra pogodę, podróż do Japonii z rocznym dzieckiem to bardzo dobry pomysł. Pewne braki w "infrastrukturze" i produktach dla dzieci kraj ten nadrabia doskonałym zapleczem "logistycznym" i warunkami podróżowania idealnymi nawet dla najbardziej wymagających rodzin.

1 komentarz: